Warcraft II pol-1 Forum

Warcraft 2 dalej zyje :)
Teraz jest Pt 03 maja 2024 15:04

Strefa czasowa: UTC [ DST ]




Utwórz nowy wątek Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 2 ] 
Autor Wiadomość
 Tytuł: "Nowa Potęga" - Opowiadanie
PostNapisane: Śr 01 lut 2006 17:09 
Offline
SMOKOSZ
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr 02 lut 2005 17:43
Posty: 1744
Lokalizacja: Białystok <--- cool miasto
Zmieniłem prolog i główne założenia. Nie chce byc oskarżany o plagiat, nawet przez takich ludzi jak Banzai. Loslobos i Pavlos najprawdopodobniej wcale nie będą bohaterami opowiadania, bo jak się domyślam tylko ich Banzai darzy nieodwzajemnioną miłością. Tyle. Niedługo dalsze części.

Mówią że wszystko ma swe miejsce i czas.Mówiąż że wszystko ma swój porządek... ale co jeśli ów porządek zostanie zachwiany?

PROLOG

Od setek lat, istotami ciemności władał czarny mag imieniem Tytus. Jego potęga rosła, podporządkowywał sobie coraz więcej ras. jednak żyjący od przeszło siedmiuset lat tytus... zmarł. Zapytacie co sprawiło że panujący od wieków porządek został zachwiany? Otóż w świecie magii największym autorytetem cieszył się zakon Rekuzy. Najpotęzniejszy z jego członków - Yco, był zwierzchnikiem całego zakonu. Yco miał niemal równie potężnego jak on ucznia - Zappa. Zapp byłambitny, toteż jego siła wyprawiała yca w niepokój. Nigdy nie spuszczał go z oczu, kazałw tajemnicy śledzić. Nieświadom niczego Zapp postanowił wykraść jedno ze źródeł potęgi Yca - wielki krzyształ - Astrath. Zamiar nie powiódł się. Zappowi darowano życie, gdyż wciąż tkwiła w nim prawość. Pod przysięga milczeniao tajemnicach zakonu, został wygnany. Żał i chęć pokuty była wielka - Zapp poprzysiągł sobie dozgonną walkę z siłami ciemności. Podczas swojej tułaczki, zawędrował w głąd krainy Giliador - miejsca od dawien dawna opanowanego przez mrok i zło. Miejsca, gdzie słońce nigdy nie wschodzi. Miejsca, pokrytego cieniem zapomnienia. Tam, ztoczył trwający kilka dni pojedynek z Tytusem, który zakończył się klęską obydwu stron. Ale śmierć Tytusa niosła za sobą poważne konsekwencje. Złączone pod jego sztandarem rasy, rozpierzchły się do swoich krain, jedne uszczęśliwione wolnością, inne strapione upadkiem potężnego przymierza, które miało przed sobą przyszłość. Ale wtedy do histori wkroczył Flamed - sługa i uczeń Tytusa. Silną ręką, podporządkował sobie przedstawicieli większości ras wchodzących w skład starego przymierza. Do uwieńczenia dzieł brakowało mu tylko tytułu następcy Tytusa. Czarni senatorowie, zastraszeni, lub z własnej woli, zachwyceni jego sprytem, postanowili go nim obdarzyć. Już niedługo... Jeszcze dzień, może kilka...

Flamed siedział w swojej komnacie, wyczekując na powrót zwiadowców. Wyczół jakąś nieokiłznaną moc, w samym sercu swej krainy. Siedział tak, na tronie wykłutym w czarnym granicie, wpatrując się zimno w równie czarne ściany. Po chwili do sali weszli zwiadowcy. Ich dowódca, ork o potęznej sylwetce, zakłuty w kiepskiej jakości zbroje, stanął odpychając do tyłu podwładnych.
- Panie - przemówił grubym głosem, chyląc głowę - Znaleźliśmy coś dziwnego. Wygląda na jakiś niewielki odłamek kryształu, ale nie jest przezroczysty. A mimo niewielkich rozmiarów, z trudem udało się nam go unieść. Flamed wziął do ręki kryształ. Oczy mu rozbłysły, a na twarzy wypisane było bezgraniczne zdziwienie i zachwyt.
- A więc legendy mówiły prawdę - powiedział - odłamek kryształu Astrath, przyniesiony nieświadomie przez Zappa... wygląda na to że będe musiał zmienić plany - dodał z zagadkowym uśmiechem.

Rozdział I - " Spotkanie "

Mistrz Yco siedział w swej wieży już od długiego czasu, studjując pisma w językach, które znane były nielicznym. Nikt nie wiedział dlaczego, lecz stał sie ostatnio jakbiś milczący, jak gdyby coś go gnębiło.

W pomieszczeniu panował nieporządek. Yco siedział za stołem pochłonięty bez reszty przez lekturę. Długa, biała broda opadała mu na czerwoną, drogocenną szatę. Spod krzaczastych brwi spoglądały surowe oczy. Nagle, drzwi otowrzyły się ze stukotem i do komnaty wkroczył sługa - młody chłopak, z bujną, jasną czupryną i granatową szatą sięgającą ziemi. Zflustrowany wnikliwym spojrzeniem Yca długo milczał.
- Mistrzu... - przemówił wreszcie - Chyba za długo tu siedzicie. Noc już późna. Nie spaliście od dwuch dni. Co wam?
- To moja sprawa - jeśli tylko po to tu przyszedłes , to możesz już wyjść Scrab.
- Nie, nie dlatego tu jestem czcigodny mistrzu. jakiś żebrak stoi przed bramą i mówi że chce z wami rozmawiać. kazałbym go przegnac precz ruzgami, ale wolałem...
Zza drzwi rozległ się trzask i krzyki.
- Co tam się dzieje!? - wrzasnął yco - Idź, zobacz.
Scrab wyszedł. Po chwili do komnaty wkroczyła postać w starym, brudnym i zniszczonym płaszczu. Na głowie miała kaptur, tak że twarzy nie było widac niemal wcale.
- Co to ma znaczyć!? - zapytał z kamienną twarzą Yco - Kim jesteś!?
- Nie poznajesz mnie? - odpowiedział spokojnie tamten - A teraz?
Zrzucił brudne odzienie. Oczom Yca ukazała się wysoka, potęzna postać w czarnej, jedwabistej szacie tkanej w złociste wzory. twarz miała młodą, a kruczoczarne włosy opadały jej na ramiona. Był to Flamed.
- Ty!? - zawołał Yco - Po tylu latach...
- Tak, to ja - powiedział - ale nie jestem tu w celach towarzyskich.
Nastało milczenie. Flamed był uczniem Yca, zanim uciekł potajemnie by uczyć się czarnej magii pod okiem tytusa.od tamtego czasu minęło już kilka lat.
- Dlaczego wróciłeś? - zagadnął wreszcie Yco.
- Ano, widzisz - kiedy byłem jeszcze dzieckiem, opowiadałeś mi historie o pewnym artefakcie. Nazywał się...
- Do diabła z tym! - przerwał gniewnie Yco - zjawiasz się tutaj kilka lat po zniknięciu... nie, nie zniknięciu - po ucieczne - i bez słowa wyjasnienia prawisz mi tu o jakichś artefaktach, nie artefaktach! Co to ma znaczyć!?
- Spodziewałem się więcej współpracy z twojej strony... uważaj, żeby nie przeholować.
- Co!? Śmiesz mi grozić, ty bezczelny wyrostku?!
- Ha! Czy twoje oczy są ślepe? Czy twój umysł jest przyćmiony? Jutro ogłoszną mnie czarnym lordem. I wkrótce, będe władał wystarczająca potęgą, aby podbić każde królewstwo na tym świecie. Tylko od ciebie zalezy, po której staniesz stronie.
- A więc tak stoją sprawy... - wykrztusił Yco - Nie, nie zmusisz mnie do przejścia na twoją strone.
- Biedny głupcze... zawiodłem się na tobie, żegnam - powiedział Flamed, i ruszył w strone wyjścia.
Wychodząc, szepnął coś pod nosem, i pstryknął palcami. W jednej chwili regały ze starymi, ezoterycznymi pismami, zajęły się ogniem.
- Moja pisma! Nie! - wrzasnął Yco z obłąkaniem na twarzy - Nie!
W gniewie rzucił się w strone wychodzącego Flameda. Ale on tylko na to czekał. Zanim Yco uformował kulę mocy, Flamed sparalizował go i powalił na ziemię. Yco głucho jęknął.
- Żegnam - powtórzył wychodzący Flamed - już się nie spotkamy. Wyszedł, i zniknął w ciemności panującej na korytarzu. Biblioteka płonęła. Yco leżał nieprzytomny na ziemi. Po chwili przyczołgałsie do niego ledwo żywy Scrab. Z wielkim wysiłkiem wyciągnął mistrza za próg. Z pomocą przyszli mu inni, dopiero co oprzytomnieli słudzy.

* * *

Yco zbudził się. Leżał w łóżku, w swojej nocnej komnacie. Czuł się źle. Bardzo źle. Czuł że to już koniec.
- Nareszcie się boudziliście mistrzu. Jak wam?
Dopiero teraz spostrzegł siedzącego obok Scraba.
- To już nie ma znaczenia - odpowiedział - mój czas dobiegł końca. Ale nie pozwole, aby żal po tym co przeminęło odwiódł mnie od tego, co musze zrobić przed odejściem. Przynieś mi pióro, atrament i papirus.
- Ale...
- Nie ma "ale"! Rób co mówie. Nie pozostało nam zbyt wiele czasu.
Scrab wypełnił polecenie. Natychmiast po otrzymaniu odpowiednich narzędzi, Yco wziął się do pisania. Po jakims czasie przywołał do siebie wiernego sługę.
- Weź to - powiedział wręczając mu zapisany zwój - zanieś to do mojego starego przyjaciela, Lorda Ypeeha. On będzie wiedział co robic dalej. Jedź za dnia, najlepiej załatw sobie eskortę. Tobie zapisałem cały mój majątek. Śpiesz się...
Po chwili w całym mieście zabrzmiały dzwony. Mistrz Yco odszedł.

Rozdział II - " Moonhill "

Scrab bardzo przeżył śmierć mistrza. Ale czół, że musi wypełnic jego ostatnią wolę. Za wszelką cene.

Minął dzień od wydarzen ostatniej nocy. Scrab z ciężkim sercem dosiadł konia. Choć dysponował wielkim bogactwem, kupił tylko to co niezbędne. Suchy prowiant, wodę i średniej jakości konia. Świtało. Odwrócił się. Spojrzał na wieże swego mistrza, w której spędził tyle lat. Prezentowała się pięknie, dominując nad murami miejskimi, a nawet nad siedzibą rady miasta. Jej szczyt, zwieńczony rzeźbą przedstawiającą sędziwego maga ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, w promieniach słońca zdawał się byc piekniejszy i bardziej monumentalny niż zwykle. Niżej, tuż za bramą, rozciągały się rzędy domowstw, pobudowanych z kamienia o kolorze piasku. Tak oto wyjeżdzał Scrab, uczeń Yca, z rodzinnego miasta Margot-Mun, nie wiedząc czy jeszcze kiedyś je zobaczy. Ale w jednej chwili, żal i smutek przerodziły się w niezmierzoną dumę i poczucie odpowiedzialności - mimo, że nie wiedział co dokładnie jest przyczyną całego zamieszania, to znał swego mistrza zbyt dobrze, aby nie wiedzieć że nie denerwował się bez powodu.
- Żegnaj, Margot-Mun - powiedział do siebie - Opuszczam cię, byc może na zawsze. Ale wiedz, że gdziekolwiek nie zawędruję, jakiekolwiek cudne miasta zobacze w szerokim świecie, żadne nie wyda mi się tak piękne jak ty.
Rzekłwszy to spiął konia i odjechał w siną dal.


* * *

Jechał tak zakurzonym gościńcem, w pełnym słońcu. Wokół szumiały lasy. Upał stawał się nie do zniesienia, zszedł więc z konia i usiadłwszy w cieniu przydrożnego drzewa uraczył się kilkoma łykami wody. Już miał zbierać się do dalszej drogi, gdy nagle cos zaszeleściło w nieodległej gęstwinie. Z krzaków wyleciała grupa pięknych, niebieskich ptaków. Usiadły na konarach drzewa, pod którym leżał Scrab. Śpiewały beztrosko, a ich śpiew połączony z melodyjnym szumem lasu roztaczał sielankową aurę. Wszystko to sprawiło, że Scrab zapomniał o wszystkich troskach, całym swoim pośpiechu i rozłożył wygodnie obolałe członki na miękkiej trawie. Nawet nie wiedział kiedy zasnął.
Kiedy się budził słońce było już wysoko na niebie. Zerwał się na równe nogi i popędził w strone pasącego się niedaleko konia. Ale co ujżał! Tam, gdzie położył cały bochen chleba, zastał zaledwie kilka okruchów, i całą grupę wyjadających je pieknych, ale jednoczesnie żarłocznych ptaków.
- A niech to! - zaklął pod nosem.
Dosiadł konia i ruszył w dalszą drogę. Błękit ustąpił już znieba, zastąpiony przez jaskrawe barwy zmierzchu. Scrab zauważał już pojedyńcze gospodarstwa, mniemał więc, że niedługo bezpiecznie dojedzie do bezpiecznego miasta. Ale oto nagle, ujżał na drodze stojącą w oddali nieruchomą postać, jakby wykłutą z kamienia. Udając, że niczego nie zauważył, jechał dalej drogą, prosto, przed siebie. Gdy zbliżył się do człowieka, który stał na drodze na odległość kilku metrów, ten zawołał
- Stój!
Teraz przyjżał się mu dokładniej. Miał krótko przystrzyżone włosy, potężną masę ciała i puszystą brodę, na pół posiwiałą.
- Dlaczego? - odpowiedział.
- Mam ci coś do powiedzenia.
- Słucham więc - Scrab odpowiedział spokojnie, chociaż serce uciekało mu w pięty.
- Skoro tak grzecznie spełniasz moją wolę, mam jeszcze jedną prośbę. A potem pozwole ci odjechać. A więc, bez zbędnego gadania: Dawaj złoto.
- Dobrze, oddam ci złoto - powiedział Scrab ze strapioną miną - ale nie rób mi krzywdy. Udał, że szuka przy boku sakiewki, lecz w rzeczywistości, dobył schowany pod szatą miecz, na tyle lekki, aby mógł go unieść. Szybkim ruchem wyciągnął ręke z bronią i zamierzył sie na zbója. Ale ten, nie dobywając nawet oręża chwycił go za ręke i wyrwał miecz. Potem zagwizdał donośnie na palcach. Z lasu wybiegło kilku kolejnych zbójów.
- Hola chłopcy, przeszukac go.
Ci, bez słowa zaczęli obmacywać Scraba co doprowadziło go do prawdziwej furii.Rzucił się z nienacka na herszta bandy. Został jednak powalony. Rozwcieczony wataszka, dobył sztylet zza pasa, i chciał poderżnąć Scrabowi gardło. Jednak nagle coś przemknęło ze świstem, a herszt zawył żałośnie. Rękę przeszyła mu strzała. Z lasu wypadło dwóch ludzi, w skórzanych strojach i z połyskującymi mieczami. Podbiegli do Scraba, i staneli między zbójami, plecami do siebie, gotowi do obrony. Przyjżał im się - obaj mieli długie włosy i gęsty zarost na brodach, z tym że jeden miał włosy jasne jak owies, a drugi czarne jak noc. Zbóje natarli z furią, ale tamci bez problemów parowali wszystkie ciosy. Nagle, wypuścili serie błyskawicznych, niespodziewanych ciosów. Widac było, że walczą nie po ty by zabić ale by odstraszyć. I udało im się. Zbójcy uciekli w strone lasu, nie oglądając się nawet. Gdy znikneli im z oczu odezwał się Scrab.
- Dziekuje za ratunek. Nazywam się Scrab, jestem młodym magiem. Zmierzam do najbliższego miasta.
- My też - odrzekł jasnowłosy - jeśli nie masz nic przeciwko, dotrzymamy ci towarzystwa. Niebezpiecznie jest teraz samemu włóczyć sie po gościńcach.I ruszyli drogą. Scrab jechał po środku, tamci stąpali po obu stronach.
- Jak się nazywacie? - zagadnął Scrab.
- Możesz mi mówić Harut - powiedział jasnowłosy.
- A na mnie Smokosz - rzekł z zagadkowym uśmiechem ten drugi, o czarnych włosach.
- Moje imię już znacie... wiecie może gdzie można się zatrzymać w... w...- Scrab chciał zapaść się ze wstydu pod ziemie. Nie wiedział nawet jak nazywa się miasto, które stanowi cel jego podróży.
- W Moonhill? - Smokosz najwidoczniej wyciągnął słusznie wnioski z jąkania towarzysza - odpowiednim dla ciebie miejscem będzie "Pod nożem i widelcem". Tania, i przyzwoita oberża. Znajdziesz ja bez problemu, jest tuż za połódniową bramą, która wejdziemy do miasta.
- Ale musimy sie śpieszyć - dorzucił Harut - inaczej nie dotrzemy do miasta przed północa. Przyśpieszyli.


Góra
 Zobacz profil  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N 05 lut 2006 22:38 
Offline
SMOKOSZ
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr 02 lut 2005 17:43
Posty: 1744
Lokalizacja: Białystok <--- cool miasto
Koniec II rozdziału - pisany przed rozpoczęciem głosowania

Było już zupełnie ciemno. Szli, wdychając rześki zapach nocy. Scrab szedł pieszo, zsiadłwszy z konia, dla którego wystarczającym obciążeniem, były już pakunki trzech wędrowców. Zmęczenie coraz bardziej dawało mu się we znaki. Na szczęście, szli już pod górę, co wedle słów Haruta, wróżyło szybkie osiągnięcie celu.
- Chciałbym być już w mieście - westchnął Scrab.
- A ja nie - odpowiedział Harut - wole wędrować w tak pięknąc noc jak ta, niż spać w łóżku najwygodniejszego króla na świecie.
- Jaka ta noc by nie była - wtrącił Smokosz - nie jesteśmy na wycieczce. Odstawimy naszego towarzysza do miasta, i ruszamy dalej bezzwłocznie.
- A więc nie idziecie co Moonhill? - zagadnął Scrab - Nie słyszałem żeby w pobliżu były jakies inne miasta. Nie macie nawet koni...
Nie otrzymał odpowiedzi. Przez reszte drogi, nie zamienili ani słowa, jednak po ich minach poznał, że pytanie które zadał było dla nich niewygodne.
- Może to zwykli włóczędzy? - pomyślał - Nie, ci nie pokonaliby tak łatwo grupy bandytów. Żołnierze też nie, nie mają na sobie nic, co by na to wskazywało.
Wreszcie, po niespełna mili, z nocnej mgły wyłoniły się pierwsze zarysy miejskiej palisady. Podeszli pod bramę. Nie wyglądała zbyt solidnie, widac było że żelazne okowy, mają już kilkadziesiąt lat. Grupa silnych mężczyzn, byłaby w stanie bez problemu ją wyważyć. Sama palisada też nie wyglądała najlepiej. Omszała, poobgryzana od środka przez korniki, stanowiła przeszkode najwyżej dla lesnych zwierząt. Podeszli do bramy, i zapukali. Nie było odzewu.
- Noc jest już późna - powiedział Harut - a podróżnych w tych niebezpiecznych czasach jest niewielu. A zwłaszcza w nocy. Być może odźwierny zasnął, być może wogóle nie ma tu kogoś takiego.
- Więc jak wejdziemy do miasta? - zdenerwował się Scrab
- Nie wiem, ale jeśli za chwile ktoś nie otworzy bramy od wewnątrz, to ja to zrobie - spokój na chwile opuścił Smokosza - tylko że wtedy będą kłopoty z jej zamknięciem...
- Uspokój się - skarcił go Harut - spróbujmy postukac jeszcze troche, ale głośniej.
Wszyscy trzej zaczęli stukać w bramę. Nie przyniosło to jendak żadnego skutku.
- Cholera - żachnął sie Smokosz i kopnął bramę, wkładając w ten cios całą swoją złość. Brama puściła, i z wielkim trzaskiem upadła na ziemię.
- Co tam się dzieje!? - usłyszeli głoś z oddali - Co to za hałas?
- Szybko, biegnij do miasta, gospoda jest zaraz za tym rogiem - szepnął Smokosz do Scraba, wskazując mu wąską uliczkę między dwioma budynkami - gospode rozpoznasz po szyldzie.
Niezwłocznie wypełnił polecenie. Gdy zniknoł im z oczy, natychmiast wyruszyli w dalsza podróż, omijąjc miasto. I dobrze zrobili, gdyż w chwile później, okolice bramy zaroiły się od obywateli miasteczka, zbudzonych trzaskiem.

Scrab wszedł do miasta. Skręcił w wąską uliczkę wskazaną przez Smokosza. Pierwszym co zauważył był brak jakichkolwiek latarni. A mimo to, wszędzie było jasno. Dopiero teraz zauważył, że księżyc oświetla całe miasto, jak żadne inne miejsce na świecie. Jednak zmęczenie podróżą wzięło górę nad zachwytem. bez żadnych problemów odnalazł wejście do gospoty "pod nożem i widelcem". Wszedł do środka. Zrobiło mu się przyjemnie ciepło. Na ścianach odbijały się tańczące w kiminku płomienie. Mimo późnej pory, w alkierzu siedziało wielu gości, popijając piwo, lub racząc się innymi przysmakami. Ze wszystkich stron dochodziły smakowite zapachy.
- Dłużej nie wytrzymam - pomyślał sobie - albo zaraz coś zjem i pójde spac, albo padne trupem.
Podszedł do lady. Gospodarz, widocznie zmęczony dyżurem, przysypiał na krześle. Na środku głowy miał łysine, oświetloną przez stojącą nieopodal świecę. Puszyte wąsy podnosiły się, i opadały przy każdym oddechu, co wywołało u Scraba uśmiech. Ręce podłożone miał pod głowę,
- Przepraszam - powiedział wreszcie
- Hrrr.... - oberżysta obudził się - aaaaa, witam. Czego trzeba młodemu panu? Pokoju? Strawy? A może mocnego wina? Wszystkiego mamy pod dostatkiem.
- Potrzebne mi jest wszystko co wymieniliście, drogi panie gospodarzu. Ile będzie mnie kosztować solidna porcja pieczeni, kufel piwa i nocleg?
- Słucham? Aaaaa... tak, tak, już mówię. Ale prosze powtórzyc jesli łaska.
- Pytałem: Ile będzie kosztować strawa, piwo i jeden nocleg?
- Hmmm... - oberżysta już chciał spowrotem położyć się na ladzie - Ach, ile? Czy ja wiem... dwie korony, jeśli chcecie zjeść po królewsku, bo jak na was, paniczu patrze to takie mam wrażenie.
- Dobrze więc - powiedział Scrab wręczając oberżyście trzy korony - Ale chciałbym to dostać natychmiast.
Ożywionemu zarobkiem gospodarzowi zmęczenie zniknęło z twarzy w jednej chwili.
- Zrozumiałem... proszę za mną, do pokoju. Prosze się o nic nie martwić, za chwile wszytko będzie gotowe.
Pokój był schludny i zadbany. Zjadłwszy pieczeń, Scrab wziął się za piwo. Było tego sporo, więc gdy kładł się spać miał już nieźle w czubie. Ledwie poczół pod głową poduszkę, a już spał.


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Ten wątek jest zablokowany. Nie możesz w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 2 ] 

Strefa czasowa: UTC [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 5 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL