Reynold - Starczyło ci czasu i sił jak na razie jedynie na dotoczenie się do gospody, do której przywiodło cię raczej głupie szczęście niż cokolwiek innego. Wchodzisz i widzisz Osbourne który właśnie kończy rozmowę z karczmarzem.
Osbourne - twoja droga powrotna do karczmy okazała się znacznie łatwiejsza niż droga z karczmy do rynku. Gospodarz zwyczajowo nie miał zbyt wielkiego ruchu (choć wyraźnie ten rósł coraz bardziej), więc mógł odpowiedzieć ci na twoje pytania dotyczące Lorda Rigiela:
Lord Rigiel powiadasz? Porządny człowiek to jest, w życiu o nim złego słowa nie słyszałem - a przy tym człowiek przy władzy. Powiadają że wywodzi się z lokalnej osiadłej w mieście zubożałej arystokracji, a także że spędził z pół życia jako obieżyświat i łowca przygód, zaś drugie pół jako coraz większa osobistość w służbie Króla. Ale to stare dzieje - osiadł już dość dawno temu w mieście i teraz robi za jednego z oficjalnych doradców u naszego Rządcy (w którego pałacu zresztą mieszka). Jak ktoś chce się z nim skontaktować, to o ile nie jest naprawdę niezłą szychą musi robić to przez jego skrybę - jego szukałbym również w okolicach pałacu. A teraz przepraszam, klienci czekają. <odchodzi obsługiwać klientów>. W momencie jednak gdy kończysz tą rozmowę, zataczając się wpada do gospody jakieś wielkie mocno obtłuczone na gębie chłopisko, w którym z trudem, ale jednak, rozpoznajesz Reynolda.
Pejokles - Żebraków na samym rynku nie widać, ale handlarzy widzisz całe mnóstwo. Towarów zaś mają bazarową wersję "mówisz i masz", oczywiście "tematycznie posortowane" pomiędzy poszczególne stragany - nie może ci przyjść do głowy nic czego by nie dało się znaleźć na tym rynku.
Gareth - Dowódca Straży grzecznie się z tobą wita i wraca do rozmowy z Javorem.
Javor - Kurt odpowiada ci: Ech, sporo by tu opowiadać co ja tutaj właściwie robię, i chętnie bym nawet to zrobił, ale jako że jestem technicznie rzecz biorąc na służbie to dość na razie rzec że kariera naukowa mi nie wypaliła (lub też wypaliła za bardzo, zależy od spojrzenia - bo wybuch stanowiący część owego "niewypalania" był całkiem widowiskowy), pewne bardziej i mniej zabawne okoliczności pognały mnie do straży, którą bardzo polubiłem i w której awansowałem do stopnia zastępcy komendanta lokalnego garnizonu. Co powiesz żebyśmy o historii pogadali sobie później przy piwie, najlepiej w większym towarzystwie? A tymczasem, choć naprawdę mnie to boli że spotkanie przyjaciół po latach musi tak wyglądać, musimy trzymać się rzeczy służbowych. No więc ta sprawa z "niefortunnymi okolicznościami"... Musisz naprawdę od niedawna być w mieście skoro o tym nie wiesz. No ale dobrze, już wyjaśniam - całkiem niedawno komendant zniknął. Koniec historii. Przepadł jak kamień w wodę i nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, nikt nic nie wie. Od tego czasu ja jako jego zastępca pełnie wszystkie jego funkcje, koordynując nasze patrole, prowadzone śledztwa, powierzane nam przez miasto zadania wyjątkowe i reprezentując Straż "na zewnątrz". Kupa roboty, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie nasze kłopoty z przyrostem problemów z którymi musimy sobie radzić bez znaczącego wzrostu liczby nowych rekrutów. No, ale jakoś się idzie naprzód. Ech...
<wzdycha, poczym zaczyna mówić do ciebie i Garetha>
Kontynując tą bolesną oficjalną część, po której ponawiam moje zaproszenie na piwo do gospody gdy skończę na dzisiaj służbę, właściwie z jaką sprawą chcieliście się dostać do komendanta? Bo rzadko kiedy miewamy tutaj ludzi chcących się tylko z nim przywitać - a że zgłaszacie się na samą górę, nie do jednego z niższych oficerów, to sprawa musi być poważna, więc słucham.
|